Składniki na ciasto wymieszać i zostawić na pół godziny. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany.

Dzięki olejowi w cieście dobrze wychodzą smażone na suchej patelni. Oczywiście do pierwszego naleśnika należy natłuścić patelnię, ale wystarczy dosłownie kropla oleju.

Usmażonego naleśnika kładziemy na talerzu, polewamy syropem, na to kolejny naleśnik, syrop i tak do końca. Wychodzi ok. 10 dość grubych puchatych naleśników (dzięki proszkowi tak rosną) o średnicy 10-15 cm.

Naleśniki dobrze się składają na pół z nadzieniem, ale zwijać ich raczej się nie da, bo są za małe.

Do ciasta nie dodawałam cukru, bo mi się skończył akurat, a miód szkoda mi było smażyć. Toteż wymyśliłam, że użyję syropu truskawkowego, który świetnie spełnił swoją rolę. Syrop to tak właściwie sok truskawkowy domowej roboty, ale jest on bardzo gęsty i piję go zawsze rozcieńczany z wodą. Zamiast niego może być miód.
Wspaniale do naleśników pasują świeże owoce, mogą być maliny, truskawki, kiwi, pomarańcze czy banany, oczywiście uprzednio pokrojone. Akurat też nie miałam, to nie dodałam.
Cała "amerykańskość" przepisu polega na dodaniu do ciasta na naleśniki proszku do pieczenia. Amerykanie dodają też jaja, a ciasto rozrabiają na mleku, a nie wodzie, ale akurat to robią i Polacy, a ja skłaniam się ku weganizmowi, toteż mleka ani jaj nie miałam pod ręką.
Jeśli ktoś nie chce polewać naleśników syropem, to radzę dodać co ciasta nieco cukru, słodu, miodu, czegokolwiek, aby były słodkie ;)